Behemotem po wielkich jeziorach fińskich

Lappeenranta -> Kuopio, czyli jak to jest w Finlandii!
Gdy Witek zaproponował mi poprowadzenie dwóch rejsów po pojezierzu Saimaa na początku lipca nie mogłem odmówid. Doskonale wiedziałem, że jak teraz nie pojadę, to raczej sam za szybko takiego rejsu nie zorganizuje. Po pierwsze czarter żaglówek w Finlandii praktycznie nie istnieje, można co najwyżej wynająd jacht motorowy lub mały jacht morski, ale tylko na wybrzeżu. Po drugie ceny są dokładnie cztery razy większe niż w Polsce. Najlepiej więc mied swój własny jacht oraz samochód z przyczepą. To wszystko zapewnia Academia Nautica.
Jak każdy kapitan chciałem wiedzied jak najwięcej o tym czego mogę się spodziewad żeglując po jeziorach fioskich, zacząłem więc szukad informacji. Bardzo byłem zdziwiony, gdy okazało się, że praktycznie nie ma informacji na ten temat, a jedyne co znalazłem, to suche statystyki oraz relacje z rejsu jachtu motorowego. Było to naprawdę mało jak na jedne z największych pojezierzy w Europie.
Do Finlandii wyruszyliśmy w środę wieczorem aby jechad nocą. Jest wtedy o wiele łatwiej wieźd nasz jacht, czyli Tango 730N „Behemot”. Dodatkowo dobalastowany, co pozwala mu radzid sobie w cięższych warunkach, jednocześnie posiadający większą powierzchnią żagla, aby zwalczyd ociężałośd. Załoga składała się z Olgi, Wojtka, Michała i Asi. Do Finlandii jechaliśmy przez Estonię, gdzie wsiedliśmy na prom do Helsinek. Podróż tą drogą, a nie bezpośrednio z Polski promem, jest podyktowana kwestiami ekonomicznymi. Dalej z Helsinek prosto do naszego miejsca wodowania Lappeenranty!
Na miejsce dodarliśmy stosunkowo późno - około godzinny 23. Jednak Słooce, dopiero co zaszło, więc było jasno. Nauczeni naturalnym ruchem Słooce po niebie wiedzieliśmy, że musimy się śpieszyd z wodowaniem i składaniem jachtu, ponieważ zaraz zrobi się ciemno, a nie ma nic przyjemnego w stawianiu masztu po ciemku. I tutaj spotkało nas pierwsze zaskoczenie. Gdy kooczyliśmy wyładunek jachtu o godzinie pierwszej w nocy wciąż było jasno. A gdy o 1.30 przestawiliśmy się do portu, Słooce już zaczęło wyłaniad się za horyzontu. Wtedy było to dla nas niesamowite, lecz gdy przez miesiąc nie ma nocy, zaczyna to byd męczące i tęskni się za gwiazdami.
Port, w którym się zatrzymaliśmy był wyjątkowo pusty. Stało w nim może 7-8 jachtów, więc jak na jedno z największych miast na pojezierzu jest to dosyd skromny wynik. Na początku postanowiliśmy pójśd na zakupy, dlatego trzeba było poszukad sklepu. Niestety bariera językowa, jaką napotkaliśmy jest przerażająca - gdyby nie alfabet łacioski można by sie tu poczud jak w Chinach. Żaden wyraz nie jest zrozumiały, żadne wymówione przez Fina słowo niczego nie przypomina. Na szczęście większośd osób mówi po angielsku, jedynie starsi mogą mied z nim problem, lecz z reguły znają rosyjski. My jednak nie spotkaliśmy ani jednej takiej osoby. Wracając do zakupów warto tu wspomnied, że w Finlandii nie ma małych sklepów, a jedynie supermarkety lub hipermarkety. Gdy postanowiliśmy kupid warzywa pojawił się kolejny problem! Są one umieszczone na stoisku, pod którym znajdują są ich nazwy i numery, jakie trzeba wbid na wagę, aby automat wyliczył ich cenę. No tak! Ale w takim razie, która fioska nazwa oznacza jabłka, a która gruszki? Bez pomocy obsługi czy słownika nie ma szans dokonad najmniejszych zakupów. Największy problem stanowiła dla nas woda
2
Kamil Kołodziej
niegazowana, ponieważ każdy Fin pokazywał nam, co innego. Jak się później okazało w Finlandii nie mam potrzeby sprzedaży takiej wody w butelkach, ponieważ wodę źródlaną mają w kranach.
Jeszcze stojąc w porcie zostaliśmy bardzo szybko zaczepieni przez miejscowego przechodnia, był ciekawy, z jakiego kraju jesteśmy i jak długo tu będziemy. To, że nas zagadał to jedno ale to, że zanim zacząłem rozmawiad musiałem wytłumaczyd, że nie umiem po rosyjsku, francusku i niemiecku robiło na mnie duże wrażenie. Pan był przemiły, jak zresztą prawie wszyscy Finowie, których spotkaliśmy na naszej drodze. Okazuje się bowiem, że na pojezierzu Saimaa praktycznie nie ma turystów z innych krajów, co najwyżej można spotkad Rosjan. Dlatego tez w każdym porcie wzbudzaliśmy zainteresowanie i przy każdej nadarzającej się okazji ktoś próbował dowiedzied się skąd jesteśmy i czy nam się podoba w ich kraju. Co prawda za każdym razem nas to trochę oburzało. W koocu jesteśmy w Unii Europejskiej, a nasz Behemot posiada polską banderę! Dlatego pytanie skąd jesteśmy jest nie na miejscu, ale jakoś musieliśmy to wybaczad. Najzabawniejsze jest zdziwienie Finów, gdy dowiadują się, że na tym naszym małym jachcie mieszka aż 5 osób. Po prostu nie mieści im się to w głowie, ponieważ oni na dwa razy większym pływają we dwójkę.
Wypłynięcie z Lapeennranty stanowiło nie lada wyzwanie, ponieważ w czasie transportu uszkodził się GPS, a zlokalizowanie naszego portu na mapie nie należało do najłatwiejszych. Ilośd wysepek, mielizn czy podwodnych skał jest wręcz ogromna. Z mapy mogliśmy wyczytad, że zejście ze szlaku może się skooczyd natychmiastowym wpłynięcie na kamienie.
Na początku nawigacja w Finlandii jest dośd trudna. Chod wydaje się to niezrozumiałe, to pomimo doskonałego systemu oznaczeo i wspaniałych map, czasem naprawdę trudno odnaleźd położenie jachtu na mapie. Spowodowane to jest właśnie dużą ilością znaków nawigacyjnych i wysepek. Do Lappeenranty prowadzą dwa szlaki: jeden normalnie oznaczony bojami czerwonymi i zielonymi, a drugi oznaczony znakami kardynalnymi. Tak! Tutaj to normalne, że czasem musimy płynąd pomiędzy kardynalkami. Niestety należy bardzo szybko zapomnied o przyzwyczajeniach mazurskich, że jak w jednym miejscu są 4 kardynalki to należy ominąd je z daleka. Tutaj napotykaliśmy i 10 kardynalek, pomiędzy którymi musieliśmy przepłynąd. Pierwsze dni spędziłem cały czas z mapą w ręku. Nie ukrywam, że gdy przywykłem do sposobu oznaczeo nawigacja stała się o wiele prostsza. Cały szlak oznakowany jest tak jak na morzu chodby boje, które są typowo morskie. Nie są małe jak te, które spotykamy na Mazurach, lecz są to duże, ponad 2 metrowe znaki. Na głównych szlakach wszystkie świecą się w nocy. Każde wąskie przejście oznaczone jest bojami, a dodatkowo pojawiają się także nabieżniki. Finowie wychodzą z założenia, że jeśli jest jakieś niebezpieczne przejście to trzeba je bardzo wyraźnie oznaczyd. Nie należy się dziwid, że jeden znak znajduje się od drugiego w odległości nie całych 5 metrów. Jednak, jeżeli
Rysunek 1 Dobrze oznakowany szlak!
3
Kamil Kołodziej
akwen jest bezpieczny, oznaczenia są w takiej odległości, że dopiero dopływając do boi możemy zobaczyd kolejną.
Zaraz po wypłynięciu z portu przepłynęliśmy na pełnych żaglach pod pięknym mostem. Nie wiem dlaczego (może jest to spowodowane typowymi mazurskimi warunkami) ale przepłynięcie na żaglach pod mostem sprawiło wszystkim ogromną radośd. Naszym celem było Kuopio więc obraliśmy kurs na północ. Przez te parę godzin, które płynęliśmy, nie spotkaliśmy ani jednej żaglówki, a zaledwie kilka motorówek. Nauczony pływaniem na Mazurach, około godziny 20 postanowiłem spłynąd i tutaj kolejne zdziwienie - nie ma nigdzie bindug ani portów. Jedyne, co napotykamy to fioskie domki z pomostami przed wejściem. Jeden z nich wyglądał tak jakby do nikogo nie należał, dlatego postanowiliśmy się przy nim zatrzymad.
Tutaj pojawił się problem związany z brakiem informacji na temat żeglugi w Finlandii, dlatego tak naprawdę nie wiedzieliśmy gdzie możemy się zatrzymad. Otóż mieszkaocy nie ogradzają swoich posiadłości siatką czy płotem oraz, w odróżnieni od nas, nie stawiają tabliczek „Teren Prywatny”. Dlatego zatrzymując się przy brzegu nie wiadomo, czy się nie popełnia się jakiegoś nietaktu. Na wyspie, na której się zatrzymaliśmy było około 14 fioskich domków, każdy w sąsiedztwie posiadał toaletę oraz małą saunę, a niektóre miały także wodne garaże na motorówki. Niestety nikogo tutaj nie spotykaliśmy, normalnie bezludna wyspa.
Mimo tego, że na mapie jeziora nie wyglądają na o wiele większe niż nasze mazury, to jednak wieczorem, gdy patrzyłem ile przepłynęliśmy, uderzył mnie ogrom tego pojezierza. Płynęliśmy pełne 5 godzin, a pokonaliśmy zaledwie 1/6 długości jeziora, na którym się znajdowaliśmy. Z szybkich wyliczeo wynika, że nieśpieszna podróż do najbliższego miasta zajmie nam ok. 3 dni! W 3 dni da się przepłynąd z Węgorzewa do Piszu czy Ruciane - Nida. Na pojezierzu Saaima pierwsze miasto nie jest nawet w połowie drogi do naszego punktu docelowego, a ten z kolei nie jest na koocu szlaku. Coś niesamowitego! Następnego dnia postawiliśmy sobie za punkt honoru odnaleźd tutejszą binduge. Zakładaliśmy, że znaczki żaglówek na mapie oznaczają te miejsca. Jednak już pierwszego dnia odrzuciliśmy to założenie, ponieważ okazało się, że występują one bardzo rzadko. Były one oddalone od siebie o 5-10 Mill, co znów wydawało się nie do pomyślenia w porównaniu do warunków mazurskich. Cały następny dzieo znów nie spotykaliśmy ani jednej żaglówki, chod pogoda dopisywała, było 30 stopni, lecz niestety nie wiało. Trzeba przyznad, że żeglowanie po pojezierzu Saimaa sprawia czasem wrażenie jakby płynęło się w środku lasu. Dookoła same drzewa i ani śladu cywilizacji, nie licząc nielicznych motorówek. Jedyne żywe stworzenia, jakie można spotkad to mewy, których jest tutaj bez liku. Badając kolejne miejsca oznaczone na mapie doszliśmy do wniosku, że
Rysunek 2 Typowo Fioski Krajobraz
4
Kamil Kołodziej
właśnie odnaleźliśmy bindugi. Są one oznaczone na brzegu przez znak uśmiechniętej foki. Prawie wszystkie brzegi porośnięte są lasami, przez co jakakolwiek zabudowa jest niemożliwa do wypatrzenia z wody. Niestety, w miejscu do którego dopłynęliśmy nie było pomostu, a cały brzeg był pokryty kamieniami. Znów musieliśmy zapomnied o mazurskich przyzwyczajeniach, gdyż pomysł wyjechania Behemotem na brzeg, okazał się mało rozsądny. Musieliśmy szybko z niego zrezygnowad, bo przy każdej fali nasz jacht straszliwie obcierał brzuchem o kamienie. Wyciągnęliśmy się na kotwicy parę metrów dalej, a do brzegu dopływaliśmy pontonem, który jest obowiązkowym wyposażeniem na rejs w tych rejonach. W Finlandii nie ma praktycznie żadnej piaszczystej plaży - wszystkie są pokryte większymi lub mniejszymi kamieniami. Nie jest to problem, jeśli organizujemy mistrzostwa w rzucie kaczkami na wodzie, lecz dla jachtu stwarza pewne problemy.
Wracając do bindug. Miejsca te są budowane i utrzymywane przez organizację paostwową w rodzaju naszego PZŻ lub PZMWiNW. Każdy kto pływa jest zobowiązany do uiszczenia co roku opłaty w wysokości 30 euro. Z tych pieniędzy utrzymywana jest cała infrastruktura na pojezierzu. Opłaty dokonuje się przez kupienie na dany rok znaczka z uśmiechniętą foką, który można dostad w księgarni. Najciekawsze jest to, że dla finów jest to swego rodzaju ozdoba, a fakt, że jacht posiada znaczki od np. 1998 roku stanowi powód do dumy. Doskonale to widad gdy starsze motorówki maja pokaźny rządek tych naklejek. Muszę przyznad, że pieniądze nie są marnowane. Każda binduga, w której staliśmy posiadała toaletę - co prawda nie jest to klasa lux ale zwykły wychodek, mimo to bardzo zadbany i czysty. Każda toaleta posiada pokrywę do otworu oraz zasypkę, która przyspiesza rozkład i neutralizuje zapach. Nie trafiliśmy na ani jedną, w której by nie było papieru. Dzięki dobremu utrzymaniu tego miejsca w okolicy nie spotykaliśmy porozrzucanych kawałków papieru toaletowego. Poza toaletą na każdej bindudze znajdziemy zawsze miejsce na ognisko, jednak nie byle jakie. Otoczone jest ono kamieniami, aby ogieo się nie rozprzestrzeniał, ponadto każde ognisko nawet najmniejsze posiada jeden lub więcej rusztów, na których można grillowad. Oczywiście, aby każdy gośd nie wycinał lasów na opał, przygotowane są specjalne wiaty, pod którymi suszy się drewno. Z reguły nie jest ono pocięte, lecz są to duże pnie. Na szczęście i to nie stanowi problemu, ponieważ pozostawione są do ogólnego użytku piła oraz siekiera. Bardzo często bindugi wyposażone są jeszcze w grille, które znajdują się w specjalnych wiatach, więc można grillowad nawet gdy pada deszcz. Normalne jest występowanie pomostów, boi cumowniczych czy też nawet specjalnych, pływających zbiorników do opróżniania toalet chemicznych. Dodatkowym ułatwieniem jest katalog wszystkich bindug na szlaku, wraz z opisem co się na nich znajduje, który udało nam się zdobyd dopiero po 2 tygodniach żeglugi. Niestety czasami nie można odnaleźd danego miejsca, ponieważ jest ono położone zbyt głęboko w lesie lub po prostu przestało istnied.
Taka sytuacja spotkała nas trzeciego dnia, gdy oznaczenia na mapie mówiły, że gdzieś w okolicy powinniśmy znaleźd postój. Po pół godzinnych poszukiwaniach założyliśmy, że pomost który akurat zobaczyliśmy to ten, którego szukaliśmy. Gdy już udało się zacumowad i zaczęliśmy jeśd kolację, przyszedł do nas Fin, który jak się okazało nie mówił w innym języku niż Fioski. Po krótkiej komunikacji na migi okazało się, że stoimy przy prywatnym pomoście i musimy odpłynąd. Nie wdając się w żadne dyskusje zabraliśmy się za odcumowanie łódki, w trakcie którego Fin ku naszemu zdziwieniu zaczął podawad przez swój telefon naszą nazwę łódki i narodowośd. Wzbudziło to w nas pewne zaniepokojenie. Czy przypadkiem nie dzwoni na policję. Szybko okazało się jednak, że skontaktował się ze swoja znajomą, która mówi po angielsku, po to aby ona nam wytłumaczyła gdzie jest najbliższe miejsce postojowe. Niesamowite! Nie dośd, że to my popełniliśmy błąd to on jeszcze zrobił wszystko, aby nam pomóc! Finowie to naprawdę wspaniali ludzie! Gdy przestawialiśmy się na
5
Kamil Kołodziej
nowe miejsce postojowe spotkaliśmy jeden z dziesiątek promów na uwięzi, które kursują między wyspami. Jest to bardzo ciekawe, ponieważ praktycznie na każdą większą wyspę i przy każdym zwężeniu jeziora znajduje się prom. W czasie jednego dnia zdarzało się, że mijaliśmy 4-5 promów. Promy te kursują trochę inaczej niż jest to spotykane w Polsce. Rusza on gdy przyjedzie jakikolwiek samochód, tzn. nie pływa w określonych godzinach, czy też wtedy, kiedy będzie pełny lecz zawsze gdy ktoś tego potrzebuje. Jest to wyjątkowo wygodne, ponieważ działa to prawie jak most. Dla jachtów może stanowid to jednak pewien problem, ponieważ kursują one wyjątkowo często.
Cały następny dzieo płynęliśmy do Puumali i niestety był to nasz 4 dzieo z rzędu płynięcia na silniku. Byliśmy w Finlandii już ponad pół tygodnia, a praktycznie nic nie wiało. Temperatura powietrza osiągała 30 stopni w dzieo i spadała zaledwie do 20 w nocy. Dodatkowo cała załoga była niewyspana. Nie dośd, że w nocy nie robiło się ciemno, więc trudno było zasnąd, to komary nie dawały nam spokoju - niestety nikt nie zabrał moskitiery. Gdy w koocu udawało nam się zasnąd to Słonce wschodziło o godzinie 2 a już o 6 było tak gorąco, że nie dało się wytrzymad w łódce. Wszyscy wstawaliśmy zlani potem i od razu szliśmy pływad w jeziorze. Jednak dzieo nie dawał nam szans na odpoczynek, ponieważ tropikalne temperatury i totalny brak wiatru powodowały, że przebywanie na pokładzie było trudne do zniesienia. Najgorsze zaś było to, że nikt za bardzo nie był na taką pogodę przygotowany i cierpieliśmy na niedobór letnich ubrao. Kto by się spodziewał, że w Północnej Finlandii będzie cieplej niż w Chorwacji?!
Tego dnia rozszyfrowaliśmy, co znaczy napis ”Kaapeli” na znakach, które znajdowały się na brzegach mijających lądów - okazało się, że to po prostu kabel. Otóż praktycznie każda większa wyspa jest zelektryfikowana, a kabel jest położony po dnie jeziora. W czasie całej podróży do Kuopio nie spotkaliśmy kabli, które by przeszkodziły w żegludze, bo albo były prowadzone dołem albo na wysokości powyżej 15 metrów.
Po 4 dniach pływania(nie mylid z żeglowaniem) i zatrzymywania się po lasach, dotarliśmy do Puumali. Było to pierwsze miasto na naszej trasie. Żeby wpłynąd do portu jachtowego należy przepłynąd pod 25 metrowym mostem, na którego szczyt można wjechad windą (wejście znajduje się w samym środku mariny). Interesujące jest to, że na ostatnim piętrze znajduje się kawiarnia, z której można podziwiad widok na pojezierze. Sam port nie jest duży, co najwyżej 20 miejsc postojowych. Stanęliśmy naszym „Behemotem” na ostatnim wolnym miejscu zaraz obok Bavari 42. Opłata w tym porcie jak zwykle nie była wysoka, wynosiła 18 euro, a w cenie mieliśmy toaletę, prysznice, pralnię oraz saunę. Niestety jak poprosiliśmy o prognozę pogody w bosmanacie okazało się, że takich informacji nie dostarczają. Ale za to mają komputer dostępny dla gości i mogłem z niego skorzystad. To jest właśnie spory problem na pojezierzu fioskim: miasto są daleko od siebie, a prognozę pogody
Rysunek 3 Prom
6
Kamil Kołodziej
po angielsku podaje radio Kotka, którego zasięg, wraz z oddalaniem sie od wybrzeża, bardzo szybko się kooczy, zaś bosmanaty nie maja prognoz. Pozostaje radio FM, w którym bariera językowa jest praktycznie nie do przeskoczenia. My korzystaliśmy z Internetu dostępnego w informacji turystycznej, która znajduję się w prawie każdym mieście.
Jako, że jest to pierwsze miasto, do jakiego przypłynęliśmy, doszliśmy do wniosku, że nie wypada nie spróbowad lokalnej gastronomii. Jako cel wybraliśmy restauracje z tradycyjnym fioskim bufetem. Jedzenie okazało się dobre i nie mieliśmy powodów do narzekania. Najciekawsze jest jednak to, co zdarzyło się parę godzin później, gdy zwiedzaliśmy miasto. Nagle, z mijanego domu, wybiegł człowiek, krzycząc do nas po angielsku pytał się jak nam smakowało jedzenie. Okazało się, że jest to właściciel restauracji, w której się stołowaliśmy. Był to nie pierwszy i nie ostatni przypadek wielkiego zainteresowania, jaki wzbudzała nasza obecnośd wśród Finów, ponieważ turyści z innych krajów, a tym bardziej z tak egzotycznych jak Polska, są tutaj naprawdę rzadkością.
7
Kamil Kołodziej
Następnego dnia postanowiliśmy nie płynąd głównym szlakiem, lecz wybraliśmy trasę północną do Savolinny mając nadzieje, że będzie jeszcze ładniejsza i bardziej dzika. Zwłaszcza, że słyszeliśmy o jednym z najładniejszych postojów w Finlandii, który znajduje się zaraz obok wyspy Tansaari. Gdy odbiliśmy w boczny szlak to, co zobaczyliśmy przeszło naszej najśmielsze wyobrażenia. Płynęliśmy jeziorem, które znajdowało się autentycznie w środku lasu. Nie było najmniejszych oznak cywilizacji nawet w postaci fioskich domków. Oprócz lasu dookoła nas piętrzyły się skały, niektóre musiały mied ponad 30 metrów wysokości. Jedynymi żyjącymi istotami oprócz nas były dziesiątki mew oraz, co pewien czas wyskakujące z wody ryby. Było to tak dzikie miejsce, że pterodaktyle zamiast ptaków pasowałyby stanowczo lepiej. Była to taka zaginiona dolina z „Jurasic Parku”. Gdy dopłynęliśmy do miejsca planowanego postoju, naszym oczą ukazały się wysokie na 30 metrów pionowe skały, pomiędzy którymi znajdował się pomost. Wchodził on dośd głęboko w skały, a schodząc z niego trzeba było przecisnąd się przez szczelinę, która mieściła akurat jednego człowieka. Oczywiście był grill i inne udogodnienia, a na największą skałę prowadziły schody, dzięki którym można było podziwiad piękne widoki. Faktycznie było to jedno z bardziej urokliwych miejsc w jakim byliśmy. Wszystko znajdowało się w gęstym lesie, dlatego w sezonie grzybowym, ponod jest co zbierad. My ograniczyliśmy się do podjadania jagód, których było mnóstwo, chod niestety nie tak dojrzałych jak byśmy sobie tego życzyli. Oprócz nas po raz pierwszy spotkaliśmy innych ludzi na bindudze. Była to fioska 15 metrowa motorówka. Zaraz, gdy przybyliśmy zaczęli nas zagadywad, skąd jesteśmy itp. Trzeba powiedzied, że ludzie tak rzadko spotykają się na tutejszych postojach, że gdy kogoś widzą od razu go zagadują. Nie chodzi tu tylko o obcokrajowców, ale również Finowie między sobą autentycznie cieszą się, że przypłyną ktoś jeszcze. Finowie dali nam wskazówki żeby płynąd wschodnim szlakiem do Kuopio, ponieważ jest o wiele bardziej interesujący niż szlak zachodni. Głównie dlatego, że nie mogą nim pływad duże statki i jest bardziej dziko i spokojnie. Należy zauważyd, że o tej porze roku w ogóle nie robi się ciemno, dlatego bardzo łatwo zatracid poczucie czasu. Należy uważad żeby nie za bardzo hałasowad, ponieważ gdy nam się wydaje, że jest dopiero godzinna 19 okazuje się, że już 23 i wszyscy w okolicy dawno poszli spad.
Kolejną noc spędziliśmy na wyspie, która znajdowała się zaraz przy głównym szlaku, którym pływają regularnie statki transportowe. Z jednej strony widok wieczorem był niesamowity, gdy blok
Rysunek 4 Statek transportujący drewno.
8
Kamil Kołodziej
świateł mijał Behemota w odległości 10 metrów. Z drugiej stronny wytwarzały one tak dużą falę, że istniało realne zagrożenie zerwania kotwicy i wrzucenie jachtu na plażę, która standardowo była cała w kamieniach. Tego wieczoru też zakooczyliśmy nasze testy z kotwicami, które prowadziliśmy od samego początku wyprawy przy każdym postoju. Byliśmy wyposażeni w standardową kotwicę Danforta z 5 metrowym łaocuchem oraz dodatkowo w kotwice CQR. Okazało się, że gdy podłoże było piaszczyste CQR był niezawodny i bez konkurencyjny. Jednak w warunkach fioskich, czyli z podłożem kamienistym okazywał się dużo gorszy od standardowej kotwicy i nie godny zaufania. Przy większej fali bardzo łatwo się zrywał i narażał jacht na wpłynięcie na kamienie. Co prawda Danfort był o wiele mniej wygodny w użytkowaniu, ale przez cała wyprawę nie zawiódł mnie ani razu. Może gdyby CQR posiadał łaocuch, który by zapewnił większą amortyzacje sprawdzałby się lepiej, jednak w warunkach z piaszczystym dnem nigdy nie potrzebował dodatkowego łaocucha żeby dobrze trzymad. W wyniku tych testów, praktycznie przestaliśmy używad kotwicy typu CQR w Finlandii.
Po 3 dniach żeglugi, a raczej silnikownia, dodarliśmy do Savolinny - miasta z XV wiecznym, najstarszym zachowanym zamkiem w Finlandii. Całe miasto mimo tego, że jest zamieszkałe przez zaledwie 30 tysięcy osób, było przepełnione turystami. Przypłynęliśmy, bowiem w środku festiwalu operowego, który jest znany w całej Finlandii. W tym okresie wszystkie hotele są pełne, a zamek na wyspie zamienia się w klimatyczną scenę. Mały port jachtowy, który jest własnością pobliskiego hotelu był pełny, dlatego musieliśmy stanąd na jednym z ostatnich wolnych miejsc. Jak zwykle nasze podejście wzbudziło spore zainteresowanie. Otóż byliśmy z reguły jedyną załoga, która używała różnego rodzaju węzłów do cumowania. Wszyscy Finowie, jakich spotkaliśmy, czy to żeglarze czy motorówkarze, cumowali zawsze w ten sam sposób. Posiadają oni cumy, na koocu których znajdują się karabioczyki. Porty z kolei posiadają metalowe kółka, do których idealnie takim karabioczykiem można się wpiąd. Same liny mają tak ustaloną długośd, że jak jacht dopływa do kei, to wystarczy tylko wyjśd i przypiąd karabioczyk. Bez żadnego ustalania odległości, czy też wybierania lub luzowania. Cuma jaką używają do boi ma na koocu bardziej skomplikowany mechanizm, tzw. „Poijuhaat”. Jest to karabioczyk, do którego przymocowana jest swego rodzaju około metrowa przedłużka, która pozwala rozpinad go z pewnego dystansu. Ułatwia to złapanie bojki, ponieważ działa jak swego rodzaju bosak, a ponadto nie wymaga wychylania się poza burtę żeby dosięgnąd boi. Rozwiązanie bardzo ułatwiające cumowanie, lecz czasem doprowadzało
do bardzo zabawnych sytuacji np. gdy Finowie przy silnym bocznym wietrze siłowali się ze swoimi jachtami przy pomostach. Ich cuma zamocowana na stałe była za krótka żeby dosięgnąd do pomostu, więc zamiast poluzowad ją, zacumowad i wybrad z pokładu nawet dwie osoby starały się dociągnąd jacht tak, aby cuma starczyła do pomostu. Będąc w kraju, który ma tak odmienny sposób cumowania od naszego, węzeł ratowniczy, którego używaliśmy wzbudzał zainteresowanie, a
Rysunek 5: Poijuhaat ułatwia cumowanie.
9
Kamil Kołodziej
bojkowy zsuwany powodował tak duże zaciekawienie, że ludzie aż przystawali, gdy widzieli sunący węzeł po linie, który na koocu zaciska się na boi. Gdy zorientowaliśmy się, jaką atrakcją dla innych są nasze manewry portowe staraliśmy się uatrakcyjnid je jak tylko mogliśmy. W ten sposób bojkowe wypuszczaliśmy najpóźniej jak się dało, aby sunęły jak najdłużej, a czasem stawaliśmy rufą do pomostu, co też było nie zrozumiałe dla naszych gospodarzy.
Wracając do Savolinny, w okresie festiwalu jest to jedno z najbardziej tętniących życiem miast w całej Finlandii. Wszystkie bary i knajpki są pełne turystów. Na jeziorze, nad którym leży miasto cały czas startuje i ląduje wodolot, który za opłatą wozi ludzi. Wieczorami wszyscy ludzie, których spotykaliśmy ubrani byli w stroje wieczorowe. Gdy odwiedziliśmy hotel, do którego został nam przysłany nowy GPS, udało nam sie załapad na obejrzenie jednego z meczów mundialu, na specjalnie przygotowanej dla przyjezdnych sali telewizyjnej. W mieście poza zwiedzaniem zamku, można odwiedzid także muzeum parowców (na jednym z nich odbywają się regularne rejsy). Miasto jest stanowczo jednym z najbardziej interesujących miejsc na pojezierzu i nie wypada go nie odwiedzid.
Zgodnie z wcześniejszą radą zdecydowaliśmy się na podróż wschodnim szlakiem, dlatego naszym następnym dużym miastem miało byd dopiero Kuopio. Co prawda po drodze są małe miasta, ale żadne nie znajdowało się tuż nad wodą. Zaopatrzyliśmy się więc w pokaźny zapas wody, tak aby starczył nam na 5-7 dni upału. Gdy wypływaliśmy z Savolinny natknęliśmy się na pierwszy most, który nie był wystarczająco wysoki żeby się pod nim zmieścid. Niestety nie były podane na nim godzinny otwarcia. Był jedynie pływający pomost, na którym stał znak z numerem telefonu. W Finlandii, gdy jest zamknięty most należy zadzwonid do obsługi i oni informują za ile most będzie otwarty. Często w okolicy znajduje się intercom, za pomocą którego można się skontaktowad z obsługą. Słyszeliśmy, że istnieje również możliwośd skontaktowania się poprzez UKF, ale niestety ani razu nam się to nie udało. Ze względu na to, że most nie miał byd szybko otwarty, postanowiliśmy zaoszczędzid trochę czasu i złożyd maszt. Oczywiście przyciągnęło to zainteresowanie wszystkich jachtów, które oczekiwały po drugiej stronie mostu(a tak właściwie to tylko dwóch, bo więcej ich nie było). I tutaj należy znów wrócid do sposobu żeglugi Finów po pojezierzu. Żaglówki, które tutaj bardzo rzadko się zdarzają, nie więcej niż 1-2 dziennie, raczej nie pływają poza szlakiem. Jest to zrozumiałe, ponieważ zwykle są to Bawarie 33-36 i podobne, więc łódki z dużym zanurzeniem i wypłynięcie poza szlak mogłoby się dla nich skooczyd bardzo szybkim wejściem na mieliznę. Nam jedynie groziło uderzenie mieczem o kamienie. Niestety nawet przy sprzyjających warunkach praktycznie nie spotkaliśmy jachtów na pełnych żaglach - zdarzały się sporadyczne pływające na foku, ale i to bardzo rzadko. A w momencie, gdy wiatr wiał powyżej 4 B jakakolwiek żegluga na tych jeziorach praktycznie zamierała. Było to dla nas kompletnie niezrozumiałe, zwłaszcza w porównaniu do Mazur, na których czasem trudno przepłynąd na drugą stronę jeziora z powodu zbyt dużego tłoku na jeziorze. Gdy zaledwie oddaliliśmy się o parę mil od Savolinny przyszła burza. Była to pierwsza taka sytuacja na tym pojezierzu. Żadne prognozy tego nie zapowiadały, a jeziora są tutaj na tyle duże, że wiedzieliśmy że nie zdążymy się schowad. Pozostało nam przygotowad jacht na wiatr i znaleźd najbardziej dogodne miejsce do schowania. Jako, że przez ostatni tydzieo praktycznie nic nie wiało, nie mieliśmy zielonego pojęcia, czego spodziewad się po Behemocie. Jednak on, po raz pierwszy i nie ostatni pokazał, że będąc na jego pokładzie nie ma się czego obawiad. Gdy dogoniła nas burza, a całe jezioro za nami zamieniło się w biały dywan, my spokojnie bez żadnego poczucia zagrożenia płynęliśmy około 4-5 węzłów na 1/3 powierzchni foka. Do postoju wybraliśmy przepiękną zatokę pomiędzy dwoma wyspami. Wpłynęliśmy do niej dosłownie w ostatnim momencie, gdyż wiatr jeszcze bardziej
10
Kamil Kołodziej
zwiększył swoją siłę. Co prawda myślę, że Behemot poradziłby sobie bez najmniejszych problemów, lecz wtedy jeszcze nie znałem jego możliwości, a ponadto lepiej było nie ryzykowad, zwłaszcza, że udało nam się znaleźd schronienie. To był pierwszy dzieo, kiedy zaczęło wiad - od tej pory już nie przestało aż do września. Wytłumaczenie mogło byd tylko jedno: jeżeli kupimy dużo wody to zacznie wiad. Od tej pory woda schodziła dwa razy wolniej, ponieważ upały nie były na tyle dokuczliwe, więc po raz pierwszy od tygodnia mieliśmy jej za dużo, a nie za mało.
W kolejnym dniu czekała nas przeprawa przez 3 śluzy i na wieczór postój w mieście Heinavesi. Śluzy w Finlandii są bardzo ciekawie rozwiązane, ponieważ nie ma obsługi na miejscu, a śluza w teorii jest samoobsługowa. Przed każdym wpłynięciem jest znak opisujący, co oznaczają światła na semaforze. Gdy przypłynęliśmy, światła informowały nas, że śluza jest w trybie samoobsługi i należy pociągnąd za sznurek, aby się otworzyła. Faktycznie zaraz obok nas był mały żuraw, na koocu którego była lina. Gdy za nią pociągnęliśmy, wrota śluzy otworzyły się, a po naszym wpłynięciu zamknęły, następnie cała konstrukcja napełniła się wodą. Jest to niesamowicie wygodne, ponieważ nie straciliśmy czasu na czekanie, a dodatkowo nikt nie zbierał opłaty, co jak na Finlandię było normą. Ciekawostką jest to, że czasem zdarzają się dwie liny: jedna jak zwykle do śluzy, a druga do pobliskiego mostu. Należy za nią pociągnąd, gdy przekroczymy pewną wysokośd, aby otworzyd most - po prostu genialne w swojej prostocie. Gdy płynęliśmy dalej tym szlakiem okazało się, że system sznurkowy jest wykorzystywany nie tylko dla śluz, lecz również np. wąskich przejśd. Z każdej strony znajduje się lina oraz semafor, a gdy jacht chce wpłynąd do wąskiego przejścia ciągnie się za sznurek, aby zasygnalizowad z drugiej strony, że przejście jest zajęte. Wszystko proste i skuteczne. Co do śluz interesująca jest ich konstrukcja, ponieważ z reguły zaraz obok nich znajduje się naturalne wyrównanie poziomów wody między dwoma jeziorami. Finowie nie zakłócili naturalnych połączeo jezior, jedynie obok nich zbudowali śluzy, które ułatwiają ruch statków. Co prawda rozwiązanie takie tworzyło czasem wyjątkowo silny nurt ale nie na tyle, żeby mógł stanowid problem dla jachtu.
Warto tutaj wspomnied parę słów o szlaku wschodnim. O ile wcześniej narzekaliśmy, że jest mało innych jachtów to w tej części jezior praktycznie w ogóle ich nie ma, spotykaliśmy co najwyżej motorówki. Jest to spowodowane prawdopodobnie niskimi mostami, które są na wysokości około 12 metrów. Dla nas to nie stanowiło żadnego problemu, ponieważ i tak wszędzie się mieściliśmy, a w razie czego mogliśmy położyd maszt. Muszę przyznad, że to co tutaj przeżyliśmy było niesamowite - całe dnie na jeziorach, które znajdują się w lesie, praktycznie żadnych ludzi tylko my i natura, a wieczorem grill lub ognisko na wspaniałych bindugach. Jednie czasem spotykaliśmy jakąś motorówkę ale mimo to, że wytwarzała falę nikogo to tutaj nie denerwuje, bo naprawdę się cieszyliśmy, że kogoś spotykamy. Jak by tego było mało, pewnego dnia płynąc zobaczyłem przed nami na środku szlaku
Rysunek 6 Po prawej śluza a po lewej naturalne połączenie.
11
Kamil Kołodziej
dwa kamienie, na których jak mi się wydawało siedziały mewy. Strasznie mnie to zdziwiło bo skąd kamienie na środku szlaku? Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że kamienie te zmieniły położenie. W ciągu najbliższych minut okazało się, że to nie kamienie, a łosie lub renifery, (do dziś zdania są podzielone). A te mewy to ich uszy. Po prostu para tych zwierzaków płynęła sobie przez środek jeziora z jednej wyspy na drugą! Po prostu prawdziwa bajka coś nie do wyobrażenia! Jak by tego było mało, wciągu następnych dni widzieliśmy jeszcze fokę! Tak, fokę! Otóż tutaj na pojezierzu żyje około stu fok, a my płynęliśmy przez rezerwat, w którym mieszkały. Takiego zwierzaka ciężko spotkad na Bałtyku, a co dopiero na Mazurach, tutaj się to czasami zdarza. Bindugi na tych jeziorach w odróżnieniu od tych na Saimie są odgrodzone płotem od lasu. Podejrzewaliśmy, że po to, aby przypadkiem zwierzęta nie podchodziły za blisko. Zwłaszcza, że jeszcze w Polsce ostrzegano nas o niedźwiedziach, które można tutaj spotkad nawet na wyspach, ponieważ lubią między nimi pływad! Czasem zdarzało nam się wieczorem dostrzec jak coś przemyka w lesie nie daleko od nas. Sytuacje, których nie dałoby się doświadczyd gdyby było tu więcej ludzi. Cała ta dzikośd, mimo że zachwyca dostarczała mi wtedy sporo stresu. Cały czas żyłem w lekkim strachu, aby nikomu nic się nie stało. Wiedziałem, że pomoc za szybko nie dotrze, o karetce nie można było marzyd, a nasz silnik nie dowiezie nas nawet w 1 dzieo do najbliższego miasta. Dodatkowo innych ludzi spotykaliśmy tak sporadycznie, że na ich pomoc też nie można było liczyd. Jedyne co mnie uspokajało to fakt, że w każdym większym porcie zaobserwowałem stacjonujące załogi SAR, należało więc zakładad, że w razie czego to oni przyjdą z pomocą.
Po dwóch dniach dotarliśmy do portu Heinavesi. Malutki porcik, który znajdował się 3 kilometry od miasta. Niestety właściciel portu mówił jedynie po Fiosku, lecz między narodowy język: pokazowo-głośno mówiony, pozwolił nam się dogadad i zapłacid za postój oraz uzyskad dostęp do toalet i sauny. Dowiedzieliśmy się również, że istnieje możliwośd wypożyczenia samochodu, aby dojechad do miasta. My jednak postanowiliśmy przejśd się do niego na piechotę, zwłaszcza że mieliśmy w planach zobaczyd drewniany luteraoski kościół, który znajdował się na najwyższym wzgórzu w okolicy. Pomysł ten był bardzo udany: nie dośd że kościół jak na luteraoski był naprawdę ładny, to jeszcze widok na pojezierze był wspaniały.
Gdy opuściliśmy te miłe miasteczko, zdarzyła nam się mała awaria, a dokładnie urwało się ucho przy rogu fałowym foka. Awaria niby nie wielka, ale nie mieliśmy żadnych szans znaleźd żaglomistrza. Sami nie posiadaliśmy taśmy, którą moglibyśmy doszyd. Skooczyło się na mozolnym i bardzo ciężkim przyszywaniu krawata. Sprawa, która zajęłaby żaglomistrzowi 10 minut nam zajęła cały dzieo. Piszę tu o tym, ponieważ jacht pływając po pojezierzu Saimaa musi byd równie autonomiczny, co jacht morski, gdyż nie można liczyd praktycznie na żadną pomoc, a sklepy żeglarskie oddalone są kilkaset kilometrów od siebie. Warto tu wspomnied jeszcze o momencie, kiedy ponownie zakładaliśmy foka. Fał zablokował się przy samym topie masztu, dlatego postanowiliśmy go położyd. Tego dnia staliśmy na wyjątkowo uczęszczanej bindudze - oprócz nas były jeszcze 2 łódki oraz Fioscy pracownicy, którzy dokonywali napraw naszego miejsca postojowego. Cała akcja wzbudziła tak duże zainteresowanie Finów, że nawet nie podglądali co robimy, lecz otwarcie stali obok łódki i głośno komentowali nasze działania.
Dalsza podróż do Kuopio odbyła się bez większych przygód, lecz gdy dopłynęliśmy do naszego miasta przeznaczenia okazało się, że mamy aż 3 dni zapasu. Mając ten dodatkowy czas postanowiliśmy dopłynąd najbardziej na północ jak nam tylko pozwalała mapa. Sprawa nie była zbyt prosta, ponieważ musieliśmy przepłynąd pod mostem o wysokości 1, 5 metra. Postanowiliśmy go
12
Kamil Kołodziej
minąd o godzinnie 23, dlatego żeby przepłynąd musieliśmy złożyd maszt oraz odpiąd sztag. Okazało się, że miejsce najdalej wysunięte na północ na mapie jest wyposażone we wszystkie udogodnienia, a woda jest cieplejsza niż powietrze. Gdy następnego dnia wracaliśmy do Kuopio Neptun postanowił o sobie przypomnied i wiało około 6 B. Był to pierwszy raz, kiedy Behemot pokazał jak sobie doskonale radzi w takich warunkach: na 2 refach i małym foku z falami przelewającymi się po całym pokładzie, jacht radził sobie doskonale i wszystkim żegluga sprawiał ogromną przyjemnośd. Było zupełnie jak na morzu, ale woda jakaś tak słodka. Do Kuopio dotarliśmy wieczorem, ku naszemu zdziwieniu na kei gościnnej stały tylko jachty, bez żadnych motorówek. Cały następny dzieo został spożytkowany na sprzątanie i zwiedzanie miasta w koocu to stolica fioskich skoków narciarskich i nie odwiedzid skoczni byłoby grzechem.
13
Kamil Kołodziej
Kuopio –> Nurmes, czyli Finlandii ciąg dalszy.
Gdy Witek w piątek przyjechał z nową załogą, jak zwykle wymiana była bardzo szybka. Ostatni prom był już za parę godzin i musiał na niego zdążyd. W ten sposób w ciągu 5 minut zakooczyłem swoją wyprawę z Lappeenranty do Kopio i zacząłem drugą z Kuopio do Joensuu, a właściwie jak się później okazało do Nurmes. Witek dał mi wolną rękę co do miejsca zakooczenia kolejnego rejsu, a Nurmes to ostatnie miasto na szlaku i prawdopodobnie żadna polska żaglówka aż tak daleko nie dotarła. Mając szanse na dokonanie czegoś nowego, nie mogłem nie spróbowad. Załoga znów składała się z klientów znalezionych przez Academie Nautice. Byli to: Julka, Agata, Kasia, Piotrek i Radek. Jako, że nikt przede mną nie zażeglował nawet w pobliże Joensuu musiałem się zaopatrzyd w mapy. Niestety jak się szybko okazało, Finowie na ten rejon żeglugi nie wydrukowali ładnych atlasów tzn. bardzo ładnie opisanych w formacie, dzięki któremu idealnie mieściły się na stoliku nawigacyjnym. Jeśli chcieliśmy popłynąd dalej na wschód niż znajdowała się Savolinna, musieliśmy korzystad ze stosunkowo starych map o dużym formacie. Co najgorsze po wizycie w księgarni okazało się, że potrzebnych map po prostu nie ma. Na szczęście za radą Witka udało mi się zamówid mapy w Kuopio tak, aby były do odebrania w Savollinie. Było nam do niej co prawda nie po drodze, ale lepiej nadrobid parę mil niż płynąd bez map. Aby dopłynąd do Nurmes w niecałe dwa tygodnie musieliśmy się śpieszyd, ponieważ było to aż 300 mil. Przez pierwsze trzy dni udało nam się dopłynąd aż do Savolinny, nie odbyło się to tanim kosztem, ponieważ były dni, gdy płynęliśmy aż 14 godzin. Głównie dla tego, że musieliśmy płynąd ciągle pod wiatr. Bardzo aktywnie wykorzystywaliśmy długośd dnia. Mazurskie nawyki bardzo szybko poszły w zapomnienie i spływaliśmy na postoje koło godzinny 23, a do Savolinny weszliśmy o 1 w nocy. Chod należy przyznad, że w ciągu 2 tygodni długośd dnia uległa znacznemu skróceniu. Gdy wchodziliśmy do Savolinny było już ciemno. W czasie naszej żeglugi zobaczyliśmy jeszcze jeden sposób transportu
Rysunek 8 To nie wyspa, lecz spław drewna
Rysunek 7 Ciągnik
14
Kamil Kołodziej
drewna, a dokładnie jego spław. Pnie drzew płyną w wodzie, nie na żadnym statku, tylko spięte razem siatką. Ma to długośd około pół kilometra i jest ciągnięte przez potężny holownik. Dodatkowo dokoła pływa pchacz, który dopycha pnie tak, aby płynęły mniej więcej razem. Jest to dośd spektakularne, ponieważ wygląda jak mała, płynąca wyspa.
Po kolejnych dwóch dniach osiągnęliśmy Savorante. Do miasta wpływa się odnogą szlaku, która jest bardzo kręta, a głębokośd stosunkowo nie duża około 1-1,2 m. Żaden jacht z kilem nie byłby wstanie tutaj wpłynąd. Zainteresowanie, jakie wzbudziło nasze przypłynięcie, potwierdziło tylko naszą tezę, że rzadko pojawiają się tu żaglówki. Jedno jest pewne - polski jacht był tutaj pierwszy raz. Jest to bardzo małe miasto z bardzo dużą restauracjo-barem w porcie. Poza nią wszystko wygląda tutaj jak rybacka wioska. Oprócz baru, oraz tak jak zawsze supermarketu, praktycznie nic więcej się tam nie znajdowało, chod port był przygotowany do przyjęcia turystów i posiadał pełne wyposażenie, oraz jak zwykle w Finladni saunę! Następny dzieo przyniósł nam bardzo żeglarską pogodę czyli wiatr w okolicach 5 B SE oraz przepiękne słooce. Dosyd mocno zarefowani wyszliśmy na jezioro „Orivesi”. Jezior nie największe, ale posiadające stosunkowo mało wysp, dlatego spotkały nas tutaj warunki prawie morskie. Fala osiągała 1,2 metra i była na tyle krótka, że trzeba było mocno wyjąc silnik z wody, inaczej gdy rufa była w dolinie zalewało go powyżej uszczelki pokrywy. Ku naszemu zdziwieniu na szczytach fal osiągaliśmy prędkości rzędu 7 węzłów, a w dolinie nie schodziliśmy poniżej 5. Te rekordowe prędkości pozwoliły nam pokonad jezioro w niecałe 3 godzinny. Mając tak idealną pogodę postanowiliśmy osiągnąd Joensuu jednego dnia. Jedynym minusem tego szaleoczego żeglowania, był okropny dźwięk jaki wydawał miecz obijając się w skrzynce. Jednak zostało to bardzo łatwo rozwiązane poprzez podniesienie go. W koocu płynęliśmy baksztagiem! O ile te jezioro zrobiło na nas duże wrażenie, to najlepsze było dopiero przed nami, gdy koło godzinny 16 wpłynęliśmy na jezioro: Pyhaselka naszym oczą ukazało się… nic! No właśnie nic! Nie było widad drugiego brzegu, jezioro miało około 15 mil długości, a po drodze zaledwie 3 małe wyspy. Najgorsze było to, że szlak prowadził samym środkiem jeziora, więc gdyby doszło do załamania pogody nie mielibyśmy możliwości gdzieś się schowad. Jednak pogoda nam sprzyjała i od rana nic nie
Rysunek 10 To nie morze, lecz jezioro „Pyhaselka”.
Rysunek 9 Ratusz w Joensuu.
15
Kamil Kołodziej
zapowiadało pogorszenia, uznałem że lepszej pogody niż teraz nie mogę się spodziewad, więc postanowiłem pokonad te morze* jednym skokiem.
I tak około godzinny 20 wpłynęliśmy do Joensuu, pokonawszy około 48 mil w 9 godzin, co jak na jacht 7 metrowy było według mnie świetnym wynikiem. Joensuu jest to bardzo sympatyczne miasto, które posiada ok 72 tys. mieszkaoców, z czego aż 12 tys. to studenci. Znajduje się tutaj uniwersytet i politechnika. Zwiedzając miasto widad, że nie jest to mała mieścina, lecz normalne miasto europejskie z dużą ilością samochodów i tłokiem na ulicach.
Aby płynąd dalej na północ musieliśmy przepłynąd przez bardzo ciekawą śluzę, długą na 160 metrów z różnicą wysokości 0,3 metra. Praktycznie, zanim dopłynęliśmy do jej kooca poziom wody już był wyrównany. Oczywiście cały proces śluzowania odbył się jedynie dla naszego jachtu. W płynięcie w tę śluzę zapoczątkowało 1,5 dniowy rejs na silniku aż do jeziora Pielinen. Oczywiście można było tę trasę pokonad na żaglach, ale ilośd mostów, śluz, zwężeo na trasie oraz przeciwny wiatr, wydłużyłby znacznie czas żeglugi. Jeszcze tego samego dnia, gdy opuściliśmy Joensuu wpłynęliśmy do śluzy Kuurna, o długości 85 metrów i różnicy wysokości 5,6 metra. Samo wpłynięcie jest dośd spektakularne, ponieważ wrota śluzy nie otwierają się na boki, lecz do góry. Powoduje to ograniczenie wysokości do 12 metrów. Ponadto, gdy wpłynęliśmy do środka naszym oczą ukazała się pionowa ściana, nad którą dopiero można było przepłynąd, gdy cała śluza się napełni. Jak zawsze otwierało się ją poprzez pociągnięcie liny. W środku znajdowały się automatyczne polery, które podnosiły się razem z wodą. Co ciekawe nie były to pływaki, lecz normalny mechanizm do podnoszenia. Zaraz jak zakooczyliśmy się cumowad, obsługa zaczęła napełniad wodą konstrukcję. Musze przyznad, że było to najstraszliwsze śluzowanie w moim życiu. Ilośd wody, jaka naraz zaczęła zalewad śluzę była przerażająca, wytworzyły się spore fale,
Rysunek 12 Śluza Joensuu - 160 metrów długości i 30 centymetrów różnicy wysokości.
Rysunek 11 Śluza Kuurna.
16
Kamil Kołodziej
a całym Behemotem rzucało tak, że cała załoga musiała walczyd z całych sił żeby łódka nie rozbiła burty o betonową ścianę. Gdy śluzowanie zakooczyło się widok był spektakularny, nagle w parę minut znaleźliśmy się 6 metrów powyżej jeziora, którym przed chwilą żeglowaliśmy. Na noc zatrzymaliśmy się na pobliskiej bindudze, która okazałą się, o dziwo, kompletnie zaniedbana: nie było drewna do ogniska, a śmieci nie były wywożone stąd od bardzo dawna. Bardzo nas to zdziwiło, ponieważ od miesiąca była to pierwsza taka sytuacja. Stanie w tym miejscu zrekompensowała nam, niesamowicie ciepła woda, a nurt był tak silny, że można było pływad w miejscu. To też był duży problem, ponieważ przed śluzami prędkośd spadała z 5 węzłów do 2,5. Odcinki zamiast w godzinne robiliśmy w dwie lub trzy. Ciekawostką jest to, że do miejsca, w którym stawaliśmy prowadził szlak zaznaczony kardynalkami, które były tak blisko siebie, że gdy poruszały się na boki od silnego prądu nie dało się przepłynąd tak żeby, chod jedna nie uderzyła w jacht.
Gdy następnego dnia mijaliśmy druga śluzę, równie dużą co Kuurna, zobaczyłem że nie ma automatycznych polerów i cumy trzeba będzie samemu przekładad. Mając wspomnienie przeprawy z dnia poprzedniego wzbudziło to mój niepokój. Na szczęście tym razem podnoszenie trwało dwa razy dłużej i było o wiele spokojniejsze. Cały ten dzieo również płynęliśmy na silniku, lecz dla odmiany było wyjątkowo zimno. Jak się później dowiedzieliśmy tego dnia było 5 stopni Celsjusza, co dało spadek prawie 25 stopni w ciągu jednego dnia. Mapy, które są dostępne na ten akwen są dośd stare, dlatego spotkało nas wiele niespodzianek takich jak np. to, że tam gdzie powinien byd prom stał nowoczesny most, lub gdy już zrezygnowani szukaniem miejsca postojowego natrafiliśmy na całkowicie nową, nieoznaczoną bindugę. Na niej też poznaliśmy wesołą parę 60 letnich nowożeoców, którzy właśnie byli w swojej podróży poślubnej, na jachcie motorowym z 1941 roku. Jako, że byli strasznie chętni do rozmowy z nami, wytłumaczyli nam bardzo dużo o pływaniu w Finlandii, chodby to po co są naklejki, o których wspomniałem wcześniej, dowiedzieliśmy się także, że trafiliśmy na największe upały od 1970 roku oraz, że tutaj władze już praktycznie nie dbają o bindugi. Cały następny dzieo spędziliśmy na żegludze do Narodowego Parku Krajobrazowego Koli, w którym jak mówił przewodnik, znajduje się góra, z której rozciąga się widok na pojezierze, a niejeden Fioski poeta stworzył swoje najlepsze dzieła siedząc na
Rysunek 13 Widok z góry Koli
Rysunek 14 Silny Nurt!
17
Kamil Kołodziej
jej szczycie. Mając perspektywę przeżycia największego duchowego uniesienia w życiu, nie mogliśmy przegapid takiej okazji! Jednak najpierw warto napisad parę zdao o tej części pojezierza. O ile wcześniej pisałem o samotnym pływaniu wschodnim szlakiem do Kuopio tak teraz mogę przyznad, że było tam jak na Marszałkowskiej w porównaniu do tego, co tutaj zastaliśmy. Ani jednego jachtu w ciągu 4 dni. Spotkaliśmy kilka motorówek, ale był one jedynie spotykane wyłącznie przy rybackich wioskach - praktycznie żadnej turystyki. Jeśli zdarzyło nam się kogoś spotkad na postoju, od razu byliśmy zaczepiani skąd jesteśmy i jak się nam podoba pojezierze. Nikt nie widział tutaj wcześniej żaglówki zagranicznej. My widzieliśmy jeden jacht Fioski zacumowany w Nurmes. I ani jednego więcej! Gdy dotarliśmy do Koli i wdrapaliśmy się na ten osławiony szczyt oniemieliśmy, ponieważ było mniej więcej południe w środku wakacji, a na całym jeziorze ani jednego urządzenia do poruszana się po wodzie! Ani jednego kajaka, roweru wodnego, czy nawet łódki wiosłowej! Totalny odlot! Jezioro ma powierzchnię 894 km² (dla porównania Śniardwy 114 km², a cała powierzchnia Wielkich Jezior Mazurskich 486 km²) i nikt po nim nie pływa. Coś niewyobrażalnego i wspaniałego zarazem. Fakt Saimaa ma ponad 1200 km², ale jednak jachty turystyczne, chod nie liczne, to są. A tutaj nic! Co do samej góry ma ona wysokośd około 300 metrów, ale co ciekawe prowadzą na nią, co najmniej 4 wyciągi: orczyki, krzesełka oraz doprowadzone jest nawet kolejka, która wozi turystów na ten wysoki szczyt. Na samej górze znajduje się hotel, a w zimę udostępnione są trasy dla narciarzy. Najładniej wyglądają stoki, które kooczą się niemalże w jeziorze.
Następnego dnia kontynuowaliśmy podróż i w drodze do Nurmes zatrzymaliśmy się tylko raz na wyspie, która w całości została zajęta przez mrówki. Cała wyspa jest wielkim mrowiskiem i praktycznie nie da się na niej przebywad nie będąc pogryzionym przez te owady. Rejs kooczymy w Nurmes małej kilku tysięcznej miejscowości, w której co prawda jest port, ale nic nie kosztuje. Jak poinformowała nas pani, nie zapewniają toalet i pryszniców, więc nie mogą żądad od nas opłat! Ale oczywiście możemy skorzystad z łazienek na pobliskiej plaży, które są za darmo. W mieście praktycznie nie ma się nic ciekawego, jedyną atrakcją jest skansen Bomby, który w porównaniu do tych jakie możemy zobaczyd w Polsce, nie jest spektakularny. Cały następny dzieo załoga sprzątała jacht. W przerwach kąpaliśmy się w jeziorze, ponieważ powietrze osiągnęło rekordowa temperaturę 39 stopni.
Gdy odjeżdżaliśmy do domu muszę przyznad, że żegnałem się z Finlandią będąc pewny, że szybko tutaj nie wrócę. Jednak jak pokazała historia myliłem się strasznie i czekała mnie jeszcze większa przygoda niż odkrywanie Finlandii, ale to już w innej relacji.
Rysunek 15 Nurmes!
18
Kamil Kołodziej
Miesiąc później, czyli już koniec!
Podsumowując miesięczny pobyt, w Finlandii przepłynąłem ponad tysiąc mil, odwiedziłem miejsca gdzie prawdopodobnie nigdy nie było jachtów pod polską banderą, a może nawet i pod jakąkolwiek inną niż Fioska. Cumowałem na dziesiątkach wysp i widziałem krajobrazy, których przyznam szczerze nie spodziewałem się zobaczyd w Europie: Łosie, foki 5 metrów ode mnie, jeziora większe niż całe nasze pojezierze, a w dodatku puste! Totalne szaleostwo! Pojezierze Fioskie jest to niezdobyta kraina. Coś, czym mazury zawsze chciały byd, ale nigdy nie miały na to szans. Myślę, że najbliżej im do tego było 50 lat temu, gdy jachtów było bardzo mało. Spotkania na bindugach wywoływały prawdziwą radośd a nie złośd, że jakiś cham zajął ostatnie wolne miejsce. Myślę, że każdy żeglarz, który spędził na Mazurach trochę czasu musi, chod raz zobaczyd w swoim życiu jeziora Fioskie i to nie jachtem morskim, lecz właśnie mazurskim, mieczowym. Żeby mógł pływad bez strachu poza głównymi szlakami, w miejscach gdzie Finom nawet by to nie przyszło do głowy. Najważniejsze jest to, że mimo dzikości, świetne przygotowanie szlaku takie jak: piękne bindugi, przewody elektryczne puszczone pod wodą, ruchome mosty otwierane na telefon i śluzy obsługiwane pociągnięciem za linę, tworzą idealne miejsce do uprawiania żeglarstwa. Należy jednak pamiętad, że nie są to po prostu większe Mazury. Jest to bardzo duży akwen, bardzo słabo zamieszkany, więc i jacht musi byd o wiele lepiej przygotowany i bardziej autonomiczny. Jeśli zabraknie benzyny to nie podejdziemy do najbliższego gospodarstwa po benzynę, bo go porostu nie ma! Jeśli żagle się podrą to na naprawę mamy małe szanse nawet w mieście! Jeśli jacht przewróci się są małe szanse, że ktokolwiek to zauważy! Problem z ucieczką przed chmurą burzową pojawia się prawie na każdym jeziorze, zwłaszcza z tak słabo rozwiniętym systemem informowania o pogodzie. Nasz Behemot został doskonale do tego celu przygotowany przez Academie Nautice, dodatkowo dobalastowany, z kompletem pirotechniki sygnalizacyjnej, czy chociażby zbiornikami paliwa o łącznej pojemności ok. 60 litrów, nie mówiąc już o takich rzeczach jak UKF, czy też 2 koła ratunkowe, a to i tak nie wszystko. Nikogo oczywiści nie mam zamiaru straszyd, ale należy pamiętad, że wyprawę tutaj trzeba odpowiednio przemyśled i zaplanowad, a typowy jacht z Mazur na tutejsze wody się nie nadaje. Jednak niewielkim kosztem można go łatwo przystosowad. Niestety, aby byd w zgodzie z własnym sumieniem muszę powiedzied o jednej ogromnej nieprzyjemności jaka wynika z pływania po pojezierzu fioskim, otóż każdy kto był tutaj chodby dwa tygodnie, nie widzi sensu wracania na nasze małe i zatłoczone Mazury.
Rysunek 16 Zamek w Savolinnie